Alex wybrał się na wiosenny spacer, ale nie dlatego,
że w końcu po długiej,
mroźnej zimie nadszedł wspaniały,
bezchmurny, słoneczny
dzień.
Poczuł, że chce iść przed siebie, nie zważając na nic. Nie chciał martwić się
rodziną, której nie miał. Nie chciał martwić się osobami, które powoli wbijały nóż prosto w jego
serce w serce, rozrywając je na pół. Nie chciał martwić się tym, co zabija go
od środka. Nie chciał tkwić w tej szarej rzeczywistości, która z dnia na dzień
przytłaczała go co raz bardziej. Pragnął chociaż przez chwilę być sam. W ciszy
i spokoju. Bez tego cholernego lęku przed tym, co mogłoby się stać.
Brzydki,
zniszczony dom. Wielka ruina. Alex poczuł, że chce tam wejść. Rozbił szybę
kamieniem i dostał się do środka. Chodził powoli, delikatnie stąpając po
zakurzonej podłodze. Rozglądał się wokół. Wszędzie
leżały kłęby kurzu,
w rogach zaś
znajdowały
się
pajęczyny,
a ze ścian
sypał
się
tynk. Ale on tego nie zauważył. Ciągle myślał i chodził tak
bezczynnie po pustych pokojach, zastanawiając się nad tym, czego tak właściwie
szuka.
Usiadł.
Ciężko mu było żyć, tak jak nie chciał. Wspomnienia ciągnęły się za
Alexem jak niekończący się sznur, od którego nie można się uwolnić. Tak jakby
był zakuty w metalowe łańcuchy. Wydarzenia z jego życia były jak wielka fala
tsunami, która wszystko burzy. Próbował zacząć żyć od nowa, ale przecież był
zbyt słaby, by walczyć o to szczęście, którego pragnął najbardziej. Do tej pory
karmił się nadzieją. Ta nadzieja zawsze zawodziła, zadając ogromny ból i
cierpienie. Każdego dnia czuł się jakby chodził po zamarzniętym jeziorze, niepewnie
stąpając po tafli lodu, który może pęknąć i załamać się w każdej chwili. Chciał
obudzić się z tego koszmaru. Ciągle bił się z myślami, które nie dawały mu
spokoju. Stale szukał wytłumaczenia, którego znaleźć i tak nie mógł. Wciąż
pytał: „ dlaczego?”. I nie dostawał żadnych, sensownych odpowiedzi. Jego życie
było zagadką, której nie dało się rozwiązać. Jego życie było jak labirynt bez
wyjścia.
W oczach
Alexa pojawiały się łzy. Powoli spływały po jego policzkach. To były łzy
rozpaczy i żalu. Tak bardzo bolało. Bolało to, co się stało. Bolały głębokie,
nie gojące się rany, które miał niemalże wszędzie.
Wstał,
wziął głęboki oddech i wyszedł na dwór. Było już późno. Popatrzył w górę. Na
niebie gwiazdy błyszczały jak małe perełki, a księżyc rozjaśniał mrok. W oddali
lekko szumiały liście drzew i było słychać głosy ptaków.
Upadł.
Serce
ciężkie jak kilkutonowy, ogromny głaz ciągnęło go w dół. Nie potrafił się
zatrzymać. Próbował wstać resztkami sił, ale już nie potrafił. Jego duże, niebieskie
oczy straciły blask, a bladoróżowa cera, zgubiła swój kolor, przybierając
sinawy odcień.
Umarł.
Powstał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz