poniedziałek, 8 lutego 2016

Życie

Alex wybrał się na wiosenny spacer, ale nie dlatego, że w końcu po długiej, mroźnej zimie nadszedł wspaniały, bezchmurny, słoneczny dzień. Poczuł, że chce iść przed siebie, nie zważając na nic. Nie chciał martwić się rodziną, której nie miał. Nie chciał martwić się osobami, które powoli wbijały nóż prosto w jego serce w serce, rozrywając je na pół. Nie chciał martwić się tym, co zabija go od środka. Nie chciał tkwić w tej szarej rzeczywistości, która z dnia na dzień przytłaczała go co raz bardziej. Pragnął chociaż przez chwilę być sam. W ciszy i spokoju. Bez tego cholernego lęku przed tym, co mogłoby się stać.

Brzydki, zniszczony dom. Wielka ruina. Alex poczuł, że chce tam wejść. Rozbił szybę kamieniem i dostał się do środka. Chodził powoli, delikatnie stąpając po zakurzonej podłodze. Rozglądał się wokół. Wszędzie leżały kłęby kurzu, w rogach zaś znajdowały się pajęczyny, a ze ścian sypał się tynk. Ale on tego nie zauważył. Ciągle myślał i chodził tak bezczynnie po pustych pokojach, zastanawiając się nad tym, czego tak właściwie szuka.

Usiadł.

Ciężko mu było żyć, tak jak nie chciał. Wspomnienia ciągnęły się za Alexem jak niekończący się sznur, od którego nie można się uwolnić. Tak jakby był zakuty w metalowe łańcuchy. Wydarzenia z jego życia były jak wielka fala tsunami, która wszystko burzy. Próbował zacząć żyć od nowa, ale przecież był zbyt słaby, by walczyć o to szczęście, którego pragnął najbardziej. Do tej pory karmił się nadzieją. Ta nadzieja zawsze zawodziła, zadając ogromny ból i cierpienie. Każdego dnia czuł się jakby chodził po zamarzniętym jeziorze, niepewnie stąpając po tafli lodu, który może pęknąć i załamać się w każdej chwili. Chciał obudzić się z tego koszmaru. Ciągle bił się z myślami, które nie dawały mu spokoju. Stale szukał wytłumaczenia, którego znaleźć i tak nie mógł. Wciąż pytał: „ dlaczego?”. I nie dostawał żadnych, sensownych odpowiedzi. Jego życie było zagadką, której nie dało się rozwiązać. Jego życie było jak labirynt bez wyjścia.

W oczach Alexa pojawiały się łzy. Powoli spływały po jego policzkach. To były łzy rozpaczy i żalu. Tak bardzo bolało. Bolało to, co się stało. Bolały głębokie, nie gojące się rany, które miał niemalże wszędzie.

Wstał, wziął głęboki oddech i wyszedł na dwór. Było już późno. Popatrzył w górę. Na niebie gwiazdy błyszczały jak małe perełki, a księżyc rozjaśniał mrok. W oddali lekko szumiały liście drzew i było słychać głosy ptaków.

Upadł.

Serce ciężkie jak kilkutonowy, ogromny głaz ciągnęło go w dół. Nie potrafił się zatrzymać. Próbował wstać resztkami sił, ale już nie potrafił. Jego duże, niebieskie oczy straciły blask, a bladoróżowa cera, zgubiła swój kolor, przybierając sinawy odcień.


Umarł.

Powstał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz